Wygodne, cyfrowe odrętwienie

0
4864

Grupa Pink Floyd na wydanym w 1979 roku albumie „The Wall” umieściła utwór pod tytułem „ComfortablyNumb”, opowiadający o zmęczonym, zblazowanym muzyku, który pogrąża się w psychicznym odrętwieniu i izolacji od świata. Z pomocą przychodzi mu tajemniczy Doktor, który proponuje „jeden mały zastrzyk”, po którym może mu być „trochę niedobrze”, ale za to pomoże „przetrwać show”, w którym codziennie musi uczestniczyć. Uzależnienie od owych zastrzyków w dalszej konsekwencji jednak tylko pogłębia psychiczną zapaść bohatera utworu.

Samo sformułowanie będące tytułem utworu Pink Floyd można przetłumaczyć jako „wygodne odrętwienie”. Dynamiczny rozwój nowych technologii i jego długofalowe konsekwencje każą postawić pytanie czy nie mamy do czynienia z owym „wygodnym odrętwieniem” także wirtualnym kontekście. Najnowsze badaniaz zakresu psychologii Internetu, prowadzone m.in. przez  KepKeeLoha i RyotyKanai czy CliffordaNassa i współpracowników wskazują, że samo korzystanie – szczególnie w sposób niekontrolowany – z tego medium może doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji natury poznawczej, emocjonalnej, ale także i moralnej. Internet wpływa na to jak myślimy i czujemy oraz, co wydaje się szczególnie istotne, co uznajemy za dobre (dopuszczalne), a co za złe (niedopuszczalne).  Czy nie jest więc coraz bardziej tak, że Internet – niczym Doktor z utworu Pink Floyd – oferuje nam w wielu życiowych sytuacjach wygodę, która jednak idzie w parze z często lekceważoną konsekwencją, jaką jest specyficzne “odrętwienie”? Pomaga nam „przetrwać show”, ale płaci się za to cenę, która może być bardzo wysoka.

Przestrzeń Internetu jest pełna paradoksów. Z jednej strony, coraz częściej słyszy się o rozwoju technologii „rzeczywistości rozszerzonej”, za pomocąktórejlikwiduje się barierę pomiędzy tym, co cyfrowe, a tym co namacalne. Rozszerzona rzeczywistość – dzięki specjalnym urządzeniom, przygotowanym do tego okularom czy goglom – zakłada nakładanie się na siebie widoków dwojakiego rodzaju: cyfrowego i tradycyjnego. Z drugiej jednak strony, sposób funkcjonowania w przestrzeni wirtualnej różni się od tego, jak funkcjonuje się poza nią. Korzystanie z Internetu zapewnia jego użytkownikom znacznie większą anonimowość, co wywiera silny wpływ na pojawianie się zachowań, które poza Internetem eksponowane by nie były. Zdecydowanie łatwiej jest obrazić czy zaatakować kogoś wirtualnie niż podejść do tej samej osoby na ulicy i powiedzieć dokładnie to samo prosto w oczy. Na najbardziej podstawowym, percepcyjnym poziomie nie widzi się po prostu pozostałych internautów, a więc rodzi się poczucie, że jest się niezależnym od opinii innych ludzi i można sobie pozwolić na więcej. Jednocześnie zaś, widzi się nie tyle samych ludzi, co najczęściej ich myśli, umieszczone w Sieci w formie tekstowej, czasami zdjęcia czy filmy.

Badacze Internetu nazywają to zjawisko „solipsystyczną introjekcją”, która to nazwa odnosi się do filozoficznego poglądu, jakim jest solipsyzm, zakładający, że istnieje tylko jednostkowy, indywidualny podmiot poznający. Innymi słowy: wszystko, co widzi człowiek i czego doświadcza, jest tylko częścią jego umysłu. Często podobnie dzieje się w środowisku cyfrowym – część internautów nie jest w stanie uświadomić sobie, że mają kontakt z realnymi ludźmi w Internecie. Ludźmi, którzy mają swoje emocje, swoje postawy i swoją historię. Tworzą więc swoistą projekcję na podstawie własnych oczekiwań i poglądów, a od tego już krok do przyjęcia założenia skrajnie indywidualistycznego, że “właściwe jest to, co jest dla mnie dobre”.

Wyniki badań psychologicznych prowadzonych m.in. przez ChelloYoon’a czy Andrea Flores i Carrie James z zakresu moralności w Internecie wskazują, że charakterystyka tego środowiska wpływa istotnie na przekształcenie pojmowania tego, co moralne i etyczne w kierunku egoistycznym i relatywistycznym.Można powiedzieć, że Internet daje specyficzną “wygodę” unikania wszystkich tych stresujących aspektów komunikacji, które towarzyszą od zawsze kontaktowi z drugim człowiekiem. Wchodząc w jakąkolwiek interakcję on-line nie trzeba się już tak bardzo przejmowaćjakością relacji, tym, jak się wypadnie w rozmowie, jej poziomem czy wreszcie uczuciami rozmówcy. Tego typu “wygoda” idzie jednak w parze z regresem umiejętności społecznych, przeradzającym się w życiowe i emocjonalne odrętwienie.

Cyfrowa społeczność wytworzyła rozmaite zamienniki niezbywalnych aspektów komunikacji poza internetowej, jaką jest na przykład mimika. Służyć temu mają tzw. “emotikony”, symbole emocji czy nastroju złożone ze znaków tekstowych. Osobny emotikon służy do wyrażenia radości, osobny do smutku. Warto zwrócić jednak uwagę na to, że emotikony, jako cyfrowe reprezentacje reakcji niewerbalnych, są – w przeciwieństwie do swojego pierwowzoru – całkowicie podatne na kontrolę ich nadawcy. Tym samym bez żadnego kłopotu można nimi manipulować, symulując emocje, których się faktycznie nie przeżywa. W przypadku autentycznej mimiki o taką kontrolę czasami niezwykle trudno – Internet ten kłopot niweluje. Opierając więc w pełni komunikację o tego typu sztuczne sygnały, jakimi są emotikony, tak naprawdę doprowadzamy do jej zdecydowanego zubożenia, a czasem nawet wypaczenia.

Li Lei i Xiao-Hui Ma, chińscy psychologowie, wykazali, że wśród nastolatków, wychowanych już wraz z Internetem i nieznających świata przed nim (tzw. “cyfrowych tubylców”), zdecydowanie dominuje postrzeganie Internetu jako rzeczywistości odrębnej. W tym rozumieniu przestrzeń wirtualna rządzi się swoimi własnymi prawami, oraz, co szczególnie istotne, agresywne zachowania podejmowane w Internecie nie są przez młodych ludzi traktowane na serio. Ta bariera nie pojmowania poważnie konsekwencji rozmaitych krzywdzących działań, wymierzonych w innych ludzi za pośrednictwem Internetu, wydaje się być jednym z najpoważniejszych zagrożeń. Tak długo jak internauci nie będą w stanie dogłębnie zrozumieć tego, że “po drugiej stronie monitora” także znajduje się człowiek, a nie abstrakcyjny obiekt okrutnego żartu, Internet będzie dalej przestrzenią pełną agresji i obojętności na krzywdę. Internet sprzyja nie przyjmowaniu na siebie konsekwencji własnego zachowania, zwalnia z odpowiedzialności za nie.

Także sama architektura Internetu, która wpływa wysoce rozpraszająco na procesy myślenia i samokontrolę internautów, nie pozostaje bez wpływu na myślenie moralne. Coraz częściej mówi się o zjawisku “stresu informacyjnego”, który to jest efektem nieradzenia sobie z zalewem informacji, bardzo często pozbawionych znaczenia. Wielozadaniowość, będąca jednym z najbardziej dominujących sposobów funkcjonowania w Internecie, prowadzi do czegoś, co można nazwać syndromem rozproszonego umysłu. Myśli osoby pracującej w ten sposób dotykają wielu kwestii naraz, powodując trudności z koncentracją uwagi, nawet kiedy jest ona konieczna. Tymczasem zaś kwestie etyczne i moralne wymagają często poważnego, refleksyjnego namysłu, na który rozproszeni poznawczo internauci zwyczajnie nie mają ani ochoty, ani czasu, ani siły. Każde wyjście poza sferę “wygodnego cyfrowego odrętwienia” jest dla nich trudne i męczące, wolą więc nie angażować się w cokolwiek, co by im tę “wygodę” zaburzało. Wpływ Internetu na funkcjonowanie umysłowe jego użytkowników jest długofalowy i utrzymuje się także już po wylogowaniu się, o czym często się zapomina.

Poczucie relatywizmu zdaje się być immanentnie związane z rzeczywistością wirtualną i przez nią wzmacniane. Rzecz jasna, nie sposób negować wolnej woli internautów i stopnia internalizacji przez nich wcześniej nabytych zasad moralnych. Badania psychologiczne pokazują jednak, że wpływ Internetu na jego użytkowników bywa tak silny, iż niekiedy może doprowadzić do przewartościowania nawet silnie ugruntowanej moralności. Co gorsza, wpływ ten jest najczęściej niedostrzegalny przez osoby, które mu ulegają.

Nie należy popadać jednak w zbytnio apokaliptyczne tony – Internet jest wciąż jedynie narzędziem, zależnym od ludzi, którzy go tworzą i użytkują. Nigdy jednak w historii ludzkości nie było narzędzia, które by wywierało tak silny wpływ na osobowość jego użytkowników i relacje społeczne. Swoisty kokon bezpieczeństwa, zapewniający ucieczkę od wielu uciążliwych aspektów życia codziennego i interpersonalnego może być wygodny, ale tylko na krótką metę. Erozja moralności, która zachodzi w środowisku wirtualnym coraz bardziej przenosi się do rzeczywistości poza internetowej. Jeżeli więc nie chcemy się za kilka, kilkanaście lat obudzić w rzeczywistości pozbawionej jakichkolwiek obiektywnych kompasów etycznych, trzeba działać już teraz. Coraz częściej słyszy się, że nowe technologię będą fundamentem nowoczesnego społeczeństwa – warto więc podejść do zagadnień z nim związanych w sposób refleksyjny i dojrzały, bo od tego zależy nasza przyszłość. Internet tworzy iluzję wolności totalnej – wszystko jest dozwolone. Jednak to, co jest “totalne”, rzadko kiedy niesie ze sobą tylko dobre konsekwencje. Leszek Kołakowski w wydanym niedawno eseju “Jezus ośmieszony” zwraca uwagę, że we współczesnym świecie “nie ma żadnego prawa naturalnego, to my sami musimy wyrokować o dobru i złu (…). Nietzsche powiedział to wszystko – tym samym naprawdę położył koncepcyjny fundament pod nową cywilizację; tym fundamentem była otchłań”.