Impresje ze Wschodu

0
2309

Chcąc opisać podróż na wschód – do Indii i Nepalu – z jednej strony chciałabym opowiedzieć wszystko jak najdokładniej, postarać się przekazać Czytelnikowi pełen plastyczny obraz. Z drugiej strony pojawia się pytanie – czym były te skrawki doświadczeń? Czy była to esencja odwiedzonych przeze mnie miejsc, czy może zbiór wyjątków od reguły? Pojawia się również wątpliwość na ile to, czego doświadczyłam, było projekcją europejskiego umysłu czy może przebłyskiem zrozumienia tej jakże różnej od naszej kultury.

Przed wyjazdem byłam przekonana, że reportaż z tej podróży będzie sam się pisał. Szybko jednak przekonałam się, że w zetknięciu z czymś tak zupełnie innym od tego, co dotychczas znałam, muszę zaopatrzyć się w dużą dawkę pokory. Z tego względu nie napiszę jakie Indie są. Będzie to całkowicie subiektywna opowieść.

Zderzenia

Kiedy rozmawiałam z podróżnikami, mówiąc im, że moim marzeniem są Indie, przestrzegali: „Prawda, Indie są kolorowe, ale bądź gotowa, że nie będzie jak na obrazkach – to, co tam dominuje to bród i ubóstwo”. Wydawało mi się, że wiem, czego się spodziewać. Byłam w błędzie. W pierwszym dniu odkryłam całą gamę nowych smrodów – od ledwie wyczuwalnych, lekko stęchłych do porażających i zapierających dech w piersiach. Żeby nie było jednak zbyt jednorodnie, we wszelkie smrody Indii wkomponowany był zapach kadzidła i masali, przyprawy dodawanej niemal do wszystkiego. Proporcje tej kuriozalnej mikstury były różne w zależności od miejsca.

Kolejnym zderzeniem – niemal w dosłownym tego słowa znaczeniu – była temperatura. Pierwszy krok na hinduskiej ziemi wita uczuciem przypominającym cios gorącą, mokrą ścierką. W rejonie Uttarpradesh (gdzie znajduje się Delhi, Waranasi, Agra) upał utrzymuje się przez większość czasu, szczególnie zaraz przed i na początku pory monsunowej. Noc bywa ukojeniem, ale tylko ze względu na brak palącego słońca, bo temperatura nie zmienia się znacznie. Codziennie wypijaliśmy kilka litrów wody, którą równie szybko wypacaliśmy, a klimatyzator ustawiony na 27oC wydawał się orzeźwiająco chłodny.

Rytm miasta

Z początku wszelkie docierające do mnie bodźce zdawały się jednym wielkim chaosem. Ulice to ogromny tygiel kolorów, dźwięków i wszechobecnego pyłu. Nie ma zbyt dużej ilości samochodów, w wielu miejscach dominują riksze, trzykołowe taksówki, popularnie zwane tuk-tuk oraz wszelkiej maści wozy pchane przez ludzi lub zaprzężone w zwierzęta pociągowe. Tłum przepycha się we wszystkich kierunkach, a zasada trzymania się lewej strony ulicy wydaje się wyjątkowo umowna. Całokształt opleciony jest maleńkimi straganikami z wszelkiej maści miszmaszem. Można tam kupić wszystko – począwszy od części do samochodów przez chińskiej produkcji ubrania, plecione kosze, cynowe kotły, szklane błyskotki, dewocjonalia, suszone ryby, prażoną soczewicę, egzotyczne przyprawy aż po smażone w głębokim tłuszczu przekąski.

Dość powszechnym zwyczajem jest jedzenie na ulicznych stoiskach oraz w małych restauracyjkach, które można spotkać co krok. Te miejsca bardzo często serwują tylko jedno danie. Zazwyczaj jest to klasyczne thali, czyli duża łycha ryżu polana rozgotowaną soczewicą podana z warzywnym curry, którego głównym składnikiem są ziemniaki oraz łyżeczka chutney, warzywnego sosu. Bardziej wybrednym (i bogatszym) hinduska kuchnia oferuje niezliczoną ilość wegetariańskich dań, z których niemal każde przyrządzane jest w kotle pełnym bulgoczącego masła. Mimo że jedzenie nie jest zbyt dietetyczne, potrawy są wyborne, łączą w sobie przeróżne smaki i aromaty.

Charakterystycznym elementem ulicznej mozaiki są również krowy. Przed tą podróżą nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele gatunków tego zwierzęcia istnieje. Zaraz za Taj Mahal święte krowy na ulicach są symbolem Indii. Nie jest wszakże prawdą, że można je spotkać wszędzie. Widziałam miasta i dzielnice, w których krowy można znaleźć jedynie w świątyniach, w postaci rzeźb. Jeśli jednak krowy są – są wszędzie. Przechadzają się jak gdyby nigdy nic ulicami, za nic mają ruch uliczny i wszelkie jego zasady. Często to one nim dowodzą, urządzając sobie na przykład drzemkę na środku ruchliwej drogi. Większość osób ze spokojem toleruje ich obecność, a widok ogromnej krowy stojącej pod wiatrakiem w środku sklepu z tkaninami nikogo specjalnie nie dziwi.

W drodze

Podczas pierwszej jazdy hinduską taksówką byłam przekonana, że wkrótce pożegnam się z tym światem. Ulice w starym Delhi czy Waranasi czasem mają więcej dziur niż betonu. Sprawia to, że każda przejażdżka lokalnym busikiem lub rikszą trwająca dłużej niż 5 minut kończy się poważnym bólem tylnych części ciała… Natomiast szerokie krajowe drogi czy ulice w bogatych dzielnicach utrzymane są na bardzo wysokim poziomie.

Bez względu na standard dróg jedno się nie zmienia – znaki drogowe praktycznie nie istnieją, nie korzysta się również z kierunkowskazów. Zastępuje je swoisty system komunikacji dźwiękowej. Z początku słyszałam jedynie kakofonię klaksonów, jednak wkrótce pojawił się w niej zadziwiający porządek. Zasada była jedna: zawsze kiedy chcesz wykonać jakiś manewr na drodze – zatrąb wystarczająco długo i głośno, żeby wszyscy w pobliżu cię zauważyli. Swojego klaksonu możesz użyć także jako swoistego radaru – chcąc poznać liczbę i konfigurację pojazdów wokół siebie, wystarczy zatrąbić, możesz być pewien, że inni zrobią to samo. W ten sposób powstaje dźwiękowa mapa ulicy.

Świat kobiet

Po kilku dniach podróżowania, zarówno ja, jak i moi męscy towarzysze podróży zaczęliśmy dostrzegać pewną prawidłowość w otaczającym nas świecie interakcji – nie było tam kobiet. Będąc tak długo w tym kraju, tylko raz zdarzyło mi się rozmawiać z „prawdziwą” hinduską kobietą.

Kobiety w Indiach są jedną z bardziej ciekawych tajemnic tego kraju. Z jednej strony z niesamowitą wytrwałością zmagają się z losem, a z drugiej milcząco i pokornie akceptują swój los jako istoty podległe mężczyznom. To one stanowią cichą podporę domu. Bardzo rzadko pracują, a jeśli już – z dala od męskich oczu. Ich głównymi zadaniami w życiu są poświęcenie się mężowi i macierzyństwo. To bardzo troskliwe matki, małe dzieci (choć nie zawsze czyste) są przez nie noszone na rękach, tulone, karmione smakołykami, a kiedy jest taka potrzeba walczą o nie jak lwice.

Świat na ulicach jest zdecydowanie światem mężczyzn, jednak to kobiety dodają mu magii. Ich barwne stroje sprawiają, że szara i brudna rzeczywistość staje się tajemnicza, baśniowa i fascynująca. Ubiór – czyli tradycyjne sari lub zestaw: tunika, szerokie spodnie i szal – musi być jak najbardziej kolorowy. W lokalnej modzie królują intensywne róże, czerwienie, żółcie, pomarańcze, złote cekiny. Nieodłącznym dodatkiem są liczne, szklane, brzęczące przy każdym ruchu bransoletki na obu nadgarstkach.

W bardziej zamożnych warstwach społecznych kobiety mają dużo większą swobodę zarówno jeśli chodzi o ubiór, który w niczym nie różni się od europejskiego, jak i zachowanie. Posiadają prawo jazdy, swoich znajomych, chodzą na imprezy, na randki, studiują, same wybierają sobie partnerów życiowych.

Kraina ludzi i bogów

Bardzo ważnym elementem codziennego życia w Indiach jest wiara, zarówno w bóstwa, jak i w potęgę własnego kraju. Kult ten widoczny jest w budownictwie. Co krok porozsiewane są rozmaitej wielkości świątynie, kapliczki, ołtarzyki. Wierni odwiedzają je codziennie, aby zaskarbić sobie przychylność bogów. Wizerunki Ganeszy, Lakszmi czy Ramy spoglądają na ludzi niemal w każdym pomieszczeniu. W Indiach trzeba być bardzo ostrożnym, żeby nie rozzłościć bogów.

Niezwykle ważne są także różnego rodzaju monumenty postawione ku chwale ojczyzny bądź jej przywódców. Musi on robić wrażenie wielkością, być otoczony szerokim, pustym placem i okraszony wysoką opłatą wstępu dla obcokrajowców. Budynki te są dumą Hindusów.

Mimo że niemal każdy zapytany człowiek na ulicy przyznaje jak trudne jest życie w jego kraju, szybko dodaje: „India is a great country!” – i wymienia w czym jego nacja jest lepsza od pozostałych. W pewnej mierze ludzie ci mają rację. Ich ojczyzna poza ogromem ubóstwa i nędzy mieści w sobie wiele skarbów, przepychu, nowoczesnych technologii. Są one widoczne na ulicach, ale dostępne dla nielicznych. Miałam wrażenie, że te rażące dysproporcje oraz para-kolonialne relacje między bogatymi i biednymi sprawiają, że ci drudzy bywają bardzo zgorzkniali w środku. Wiele osób, które spotkałam pod sztucznym uśmiechem złożonym z kilku zepsutych zębów, nosiło w sobie dużo żalu do życia oraz roszczeń, które nigdy nie zostaną spełnione.

Ręce do pracy

Ciekawą różnicą międzykulturową jest stosunek Hindusów do pracy. Wydaje się, że dla bardzo wielu osób jest ona istotna tylko ze względu na dochód, jaki ze sobą niesie. Nie służy do szukania satysfakcji, szacunku wśród ludzi, nie jest wartością samą w sobie. Wysiłek przychodzi z dużą niechęcią, a wielokrotne drzemki oraz przerwy na obserwowanie tłumu na ulicy są nieodłącznym elementem każdego rozkładu dnia.

Miałam wrażenie, że podczas gdy w Europie zatrudnia się jednego pracownika i oczekuje trzydziestu uderzeń młotkiem w ciągu godziny, w Indiach strategia jest odwrotna: zatrudnia się trzydziestu pracowników, z których każdy uderzy po jednym razie. Tym sposobem więcej osób ma zatrudnienie, a prace budowlane posuwają się do przodu.

W tych rejonach świata lenistwo jest dużo bardziej cenione. Nikt nie patrzy krzywym okiem na drzemiącego w środku dnia pracownika, a liczne i długie przerwy są bardzo powszechne. Miałam wrażenie, że ludzie nie czują tam tak dużej presji, jak to się dzieje w zachodnim świecie. W Europie mało kto ma czas na siedzenie w cieniu drzewa i spoglądanie w horyzont, na codzienną kontemplację, w Indiach to zupełnie normalne. Ludzie dużo częściej spoglądają wewnątrz siebie.

Nieuniknione

Indie swoim ogromem i specyfiką przyciągają mnóstwo osobliwości spoza granic. Jest to mekka hipisów, amatorów jogi oraz poszukiwaczy prawdy i sensu życia. Z pewnością nie dzieje się tak bez powodu. Niezaprzeczalnie Indie robią wrażenie. Oddziałują na przyjezdnych swoją wielkością, różnorodnością wszystkiego, chaosem oraz intensywnością wszelkich doświadczeń. Każdy dzień zdaje się trwać tydzień i nigdy nie wiesz, co spotka cię za chwilę.

Wyprawa do tego kraju to z pewnością mocne doświadczenie i niewiele osób pozostaje wobec niego obojętnych, większość albo popada w zachwyt, albo nienawiść. Ja, mimo wielu przeciwności losu, zostawiłam tam kawałek serca, jak w każdym miejscu, które dane mi było zwiedzić.

Podróżowanie jest dla mnie nie tylko sposobem spędzania wolnego czasu czy odkrywaniem kolejnej cząstki świata. To także odnajdywanie siebie na nowo. Z dala od utartych ścieżek dnia codziennego mogę wystawić swoje zachowania, reakcje i nawyki na próbę; zweryfikować, co jest moje własne, a co należy do otoczenia, w którym znajduję się na co dzień. Poznawanie niezwykłych miejsc pozwala mi też na nabranie dystansu do życia i ludzi, a także własnych, zbyt pochopnych ocen. Świat staje się jakby bardziej rzeczywisty, a doświadczanie go – bardziej świadome.

Wszystko ma jednak swoją cenę. W moim przypadku jest to nie dająca spokoju, wciąż tląca się tęsknota za wyruszeniem w drogę…