Po raz pierwszy przed szeroką studencką społecznością Profesor Jerzy Brzeziński zgodził się opowiedzieć o historii swojego życia oraz o własnej przygodzie z psychologią.
Co nadało kierunek jego drodze ku nauce? Odpowiedź brzmi: przede wszystkim ludzie. Jak Pan Profesor podkreślał wielokrotnie: „Trzeba spotkać osoby, które są mistrzami, które są w stanie nas poprowadzić, które spełnią rolę formacyjną – mają nam coś ważnego do przekazania”. Tak stało się w przypadku Jerzego Brzezińskiego. Napotkał on na swojej ścieżce trzy wielkie autorytety, które wywarły ogromny wpływ na jego dalsze losy.
Pierwszym z nich był prof. Stanisław Kwidziński, nauczyciel fizyki w pelplińskim liceum. Człowiek pełen pasji oraz zaangażowania w to co robił. Podczas wielu godzin spędzonych wspólnie z uczniami w szkolnej pracowni fizycznej, zaszczepił w młodym człowieku swoje zamiłowanie do nauki i eksperymentu. Czemu więc wyborem studiów nie stała się fizyka? Była (na UMK w Toruniu – lata: 1965/1966). Jednak dość szybko pomysł został porzucony.
Droga przed ostatecznym wyborem kierunku studiów nie należała do prostych. Wiła się przez około dwa lata, mijając różne tymczasowo podejmowane zajęcia, np. podróże autostopowe wzdłuż i wszerz naszego kraju.
Jednym z punktów zwrotnych okazała się organizacja harcerska Nieprzetartego Szlaku. Z nią związane były letnie obozy harcerskie pod namiotami w Twardym Dole w Borach Tucholskich – obozy dla chłopców ze znacznym i głębokim upośledzeniem umysłowym, z którymi Profesor zetknął się w czasie pracy jako wychowawca w Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w rodzinnym Pelplinie. Był to projekt zainicjowany przez starszego kolegę, hm. Andrzeja Okęckiego i przy entuzjastycznym wsparciu dyrektora Domu, Władysława Popielskiego. Przez wielu uważany za niemożliwy, okazał się sukcesem, który przez kolejne lata studiów i pierwsze lata pracy na UAM pochłaniał każde wakacje Profesora. Stanowił on również dla niego bezpośredni impuls do podjęcia w 1967 r. studiów psychologicznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Na Uniwersytecie pojawiły się kolejne dary od losu. Pierwszym z nich był prof. Andrzej Lewicki, promotor pracy magisterskiej prof. Brzezińskiego oraz kierownik Zakładu Psychologii Klinicznej, gdzie nasz gość znalazł zatrudnienie w 1972 r.. Skierował on jego kliniczne zainteresowania na tory metodologii badań psychologicznych. Co ciekawe, również grupa ćwiczeniowa, do której przypisany był w czasie studiów Profesor, okazała się wyjątkowa. Z tej właśnie grupy wyszło pięciu profesorów polskiej psychologii. Łącznie z prof. Brzezińskim: prof. Anna Brzezińska, prof. Anna Kolańczyk, prof. Maria Lewicka i prof. Augustyn Bańka. „Nikt nie chciał mieć z nami zajęć – ciągle zadawaliśmy jakieś trudne pytania” – wspominał ze śmiechem Profesor.
Kolejną, trzecią kluczową postacią na jego drodze był prof. Leszek Nowak, filozof społeczny i filozof nauki, u którego napisał w 1975 r. pracę doktorską. To on zafascynował go swoją dziedziną. „Tu formacyjne oddziaływania tych trzech osób zogniskowały się – mówił Profesor – przygotowanie z liceum z fizyki (prof. Kwidziński), kiedy dużo eksperymentowałem w Kółku Fizycznym, prof. Lewicki, który poprowadził moją pracę magisterską i pogłębił zainteresowania metodami diagnostycznymi i metodologią, a na koniec prof. Nowak, wielkiej klasy filozof. Dziś wiem, co to znaczy mieć dobrego nauczyciela. Ja miałem ich aż trzech. To wszystko”.
Jako konkluzję swojej historii Profesor podkreślił, jak ważne jest to, aby kochać i cieszyć się tym, co robimy w życiu. „Jak robimy coś z przymusu, nigdy nie będziemy tego robić dobrze”. Po raz kolejny zaznaczył, że duży wpływ może mieć dobrze wykorzystany los. „Nie powiedziałbym, że sam dokonywałem wyborów w życiu. Zawsze jest tak, że nasze życie to pewien splot okoliczności i albo się z nich korzysta, albo nie. Ja myślę, że los trafnie wybrał dla mnie zadania”.
W kolejnej części spotkania Pan Profesor odpowiadał na wcześniej nadesłane przez studentów pytania, które podzielone były na trzy kategorie wedle „kalibru” – od lekkich do problematycznych i umieszczone w skrzyneczce opatrzonej napisem „TOP SECRET”. Profesor losował pytania udzielając bardzo wyczerpujących odpowiedzi, których część prezentujemy tutaj.
Co Pan sądzi o stosowaniu testów projekcyjnych w psychologii klinicznej i sądowej, zwłaszcza o popularnych testach Rorchacha i Postaci Ludzkiej?
Powiem najpierw o teście nie wspomnianym w pytaniu, a rozprowadzanym przez Pracownię Testów Psychologicznych PTP. To Test Szondiego. Ja to uważam za skandal, że coś takiego jest firmowane przez poważną instytucję psychologiczną.
W psychologii poruszamy się po trójkącie: „teoria – metoda – praktyka”. Zajmujemy się nauką empiryczną, więc teoria musi być sprawdzona empirycznie. Test Szondiego jest przykładem testu, który nie ma wiarygodnych podstaw teoretycznych. Teraz możemy spojrzeć na inne, poważniejsze testy… A w zasadzie metody, nie testy – lepiej nie nadużywać tego słowa, tak jak nadużywa się słowa eksperyment. Test podlega różnym rygorom metodologicznym, które musi spełniać, a wśród metod projekcyjnych nie ma żadnego, który spełniałby rygorystyczne kryteria metodologiczne i psychometryczne.
Myślę, że metody projekcyjne można wykorzystywać, ale tylko pomocniczo, w formie tzw. eksperymentu psychologicznego (wg Shapiro) czy patopsychologicznego (wg Zeigarnik i Rubinstein), nie zakładając, że mamy jakieś, w sensie psychometrycznym, normy. Z Rorschacha, TAT, Szondiego czy tzw. testu Drzewa autorstwa Kocha łatwo wróżyć jak z fusów. A więc czy to są testy? Nie. A czy możemy się nim posłużyć? Zależy kto, jak i w jakim celu? Należy mieć też na uwadze, jak łatwo się pomylić oraz jakie będą konsekwencje pomyłki. W każdym razie Rorschach nie jest metodą, którą można stawiać w jednym rzędzie z WAIS Wechslera czy uznanymi kwestionariuszami osobowości.
Jak Pan myśli, dlaczego UWr zajmuje niską pozycję wśród uczelni nauczających psychologii? Podobno wyprzedzają go Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Jagielloński, Gdański i Warszawski?
Przede wszystkim trudno mówić tu o relacjach czy miejscach. Pytanie to powinno być uszczegółowione lub rozbite na kilka innych pytań. Wedle jednego parametru jest niżej, a wedle innego nie. To jest źle postawione pytanie. Ja nie wiem, jak jest naprawdę. I nie mówię tak, aby się przypodobać.
Najtwardsze wskaźniki dotyczą aktywności naukowej i one są wszystkim znane. Państwo wiedzą, na jakim miejscu znajdował się Wydział Nauk Historycznych i Pedagogicznych UWr (na nim zlokalizowana jest psychologia obok siedmiu innych kierunków – społecznych i humanistycznych). Ten Wydział uzyskał kategorię „A” w przeprowadzonej w 2010 r. przez Radę Nauki MNiSzW ocenie parametrycznej jednostek naukowych. Natomiast nikt nie przeprowadził w kraju podobnych ocen „czystych”, jednorodnych dyscyplinowo Instytutów, czy wydziałów psychologii – są jedynie odczucia; także odczucia tych, którzy mają albo zawyżoną, albo zaniżoną samoocenę. Jedna i druga jest niedobra. Nie ma twardych wskaźników odnośnie aktywności dydaktycznej ośrodków prowadzących kierunek psychologia (te gazetowe nie były ani rzetelne, ani trafne) są tylko przekonania i domniemania. Także, nawet jakbym chciał odpowiedzieć na to pytanie, a lubię mówić w sposób transparentny i sprawdzalny, na to pytanie nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Powszechnie znane jest powiedzenie, ze łatwiej jest wylecieć w kosmos niż z uniwersytetu – co Pan o tym sądzi?
Po pierwsze to nie jest tak, że nie można wylecieć. Ja jestem dyrektorem Instytutu, wybieranym w demokratycznych wyborach co cztery lata. Mój system zarządzania jest transparentny i każdy go zna. Jeśli ktoś nie spełnia kryteriów – po prostu, jak powiedział autor pytania – „wylatuje” z pracy.
Dlaczego tak uważam? Każdy instytut uzyskuje współczynnik efektywności, w liczniku jest liczba uzyskanych punktów za aktywność naukową, a w mianowniku liczba pracowników naukowych. Jeśli ktoś nie pracuje, zaniża wartość tego współczynnika, a inni muszą pracować także za niego. Na taki podział „pracy” nie mogę się zgodzić.
Czy uważa Pan, że wystarczy skończyć studia żeby zostać psychologiem? Może potrzebny jest państwowy egzamin jak w przypadku medycyny, by potwierdzić, że absolwent nadaje się do wykonywania zawodu?
Nie, nie uważam! To jest nieszczęście naszej psychologii spowodowane przez lawinowy, niekontrolowany rozwój w sferze niepublicznej szkolnictwa wyższego. Także fakt, że nie można się było przez dziesiątki lat dobić o ochronę statusu zawodowego psychologa. Ta ustawa nigdy nie miała szczęścia. Ja myślałem, że jak wejdziemy do Unii, to wymusi ona na nas uregulowanie tej sprawy, ale tak się nie stało. Moim zdaniem powinno być tak: najpierw dyplom magistra psychologii, a potem, najlepiej po egzaminie państwowym, licencja do wykonywania zawodu psychologa. Dzisiejszy stan, to stan sprzyjający patologii.
W Rocznikach Psychologicznych w 2011 (nr 2) postulowałem utworzenie czegoś na kształt egzaminu państwowego z psychologii. Sami państwo wiecie, że jest wiele rzeczy, których nie nauczyliście się podczas studiów.
Psycholog jest to zawód bardzo odpowiedzialny, zawód zaufania publicznego. Jeden z tych, gdzie nie można będąc jeszcze dzieckiem wchodzić w czyjeś życie i doradzać. Trzeba się przedtem otrzeć o życie, mieć mentora, dojrzeć do tej roli.
Z wypowiedzi naszych wykładowców można wywnioskować, że kiedyś nauczanie psychologii na uniwersytecie odbywało się w wymiarze dużo większej liczby godzin niż teraz, odbijało się to na poziomie wiedzy studentów. Od czego zależy wymiar godzin na studiach psychologicznych?
Nie wydaje mi się, żeby to było dużo więcej godzin. Nas po prostu było mniej, więc łatwiej było o kontakt indywidualny. A jeśli dziś niektórzy studiują w postaci e-learningu to nasze studia zaczynają się upodabniać do Matrixa braci Wachowskich.
Uniwersytet musi formować, nie tylko przekazywać wiedzę. Dziś mówi się jednak coś więcej – o zgrozo! – mówi się, że uniwersytet ma być „przedsiębiorczy”, ma jak najlepiej na siebie zarabiać. Uczelnia, która jest zmasowana, która odsyła do Matrixa na pewno nie formuje; nie jest uniwersytetem, a przynajmniej nie formuje specjalistów, którzy mają pomagać, jak psychologowie, innym ludziom.
Niektórzy studenci mówią, że niekoniecznie będą pracować w przyszłości z ludźmi, nie znaczy to jednak, że nie powinniśmy odpowiedzialnie kształcić specjalistów. Młody człowiek, który zapisał się na studia psychologiczne, nie wie przecież co będzie robił zaraz po studiach czy za dwadzieścia lat. Naszym obowiązkiem jest przygotować go jak najrzetelniej do roli psychologa. Czy ją podejmie? A to już nie my, nauczyciele akademiccy będziemy decydować.
Stosując w diagnozie psychologicznej chyba najbardziej popularne narzędzia, jakimi są kwestionariusze, można odnieść wrażenie, że punkty czy liczby są ważniejsze niż ludzie. Co Pan o tym sądzi?
Jeśli mówimy o metodach diagnostycznych najbardziej popularnych w świecie to w czołówce są: metoda Rorschacha, TAT, Skale Inteligencji Wechslera, MMPI. To czy liczby są ważniejsze zależy od tego, co umie psycholog. Nigdy nie jest tak, że za pomocą jednej metody, jednego nawet psychometrycznie najbardziej wyrafinowanego testu, można postawić jednoznaczną i wiążącą diagnozę. Dobry psycholog korzysta z zestawu metod i dostosowuje ten zestaw do problemu danego klienta. Powinien także umieć odsiać wyniki, które nic nie wnoszą, po czym wykonać analizę jakościową.
Co zmieniłby Pan w programie nauczania psychologii na studiach wyższych?
To jest trudne pytanie. Zacznijmy od ważnego założenia: studia nie przygotowują bezpośrednio (i też nie powinny!) do wykonywania zawodu psychologa. A więc ci wszyscy, którzy myślą, że nauczą się na studiach np. psychoterapii, są w błędzie. Co oznacza dobre przygotowanie? Na przykładzie przygotowania diagnostycznego, można powiedzieć, że studenci powinni gruntownie poznać przynajmniej po jednym reprezentancie każdej klasy metod diagnostycznych. Gruntownie znać co najmniej jeden kwestionariusz, jedną skale inteligencji itp..
Powinni jednak, przede wszystkim, poznać teorie psychologiczne lezące u podstaw tych metod oraz, jako wspólny fundament, psychometrię, metodologię i metody statystyczne. Powinni też nauczyć się niezależności myślenia, elastyczności, integrowania danych pochodzących z różnych źródeł – czegoś, co będzie uniwersalne, a praktyka przyjdzie później.
W moim modelu studiów są one kształceniem ustawicznym. Opuszczając uniwersytet, powinno się do niego cały czas powracać, żeby wciąż się dokształcać.